Co gorsze, problem w tym, że (znając inne filmy reżysera) to nie miała być baśń, tylko film duchowy, metafizyczny, stawiający pewną hipotezę o możliwości połączenia dwóch (lub rozdzielenia jednej na dwie) dusz(?) / umysłów(?) w innym duchowym wymiarze.
Najbardziej oderwane od rzeczywistości w tym wszystkim było zasugerowanie tego, że mogły się rozwinąć dwie niemal identyczne osoby w zupełnie różnych uwarunkowaniach, tak jakby człowiek rodząc się miał zapisane na dysku twardym w swoim umyśle, co będzie robił w swoim życiu i jakim będzie człowiekiem, a otaczająca rzeczywistość w ogóle na niego nie wpływa. Taka koncepcja wydaje mi się:
1) bzdurą,
2) odwrotnością tego co Kieślowski pokazywał w innych swoich filmach.
Z częścią stwierdzenia się zgadzam, ale żeby tak niska ocena?
Dla mnie, jako agnostyka, hipoteza wydaje się całkiem zgrabnie przedstawiona. Dlaczego taki film nie miałby / nie ma (według Ciebie) wydźwięku metafizycznego (co nie przeszkadza mu być jednocześnie baśnią)?
Co do tej opozycji względem innych filmów - teraz, kiedy na to wskazałeś, mi akurat łączy się w nawet ciekawe przeciwieństwo, jakby Kieślowski chciał przez ten film postawić pytanie: a może to jednak nie przypadek nami kieruje?